Złość w rodzicielstwie zrozumie tylko ten, kto ją przeżył. Zatem…praktycznie każdy rodzic 😁 Tak to już jest, że dopiero zostając rodzicem ujawniają się w Tobie niespotykane dotąd pokłady złości, o które człowiek nawet się nie podejrzewał. Do tej pory bowiem większość spraw udawało Ci się załatwić „z twarzą”, powstrzymując gwałtowne wybuchy. No bo czy krzyczysz w pracy na kolegów albo na szefa, kiedy coś Cię zdenerwuje? Zgaduję, że nie (przynajmniej niezbyt często), a pewnie też czasem się wkurzasz.
Gdy zostajemy rodzicami, nasz próg domu przekracza także ZŁOŚĆ. Najprościej rzecz ujmując wynika ona z tego, że naturalnie chcemy dla dzieci jak najlepiej i gdy czasem nam nie wychodzi, jest niezwykle trudno to zaakceptować! To z kolei wywołuje niemałą frustrację, a stąd już tylko malutki krok do złości. Podręcznikowa sytuacja wyglądałaby tak, że gdy pojawia się złość, należałoby ją uznać, powiedzieć jej „Hej! Skoro już jesteś to spoko!”. (śmiech). Kto tak robi? Pytanie retoryczne 😊
Mama często potrzebuje potwierdzenia, że robi wszystko jak należy, wychowuje najlepiej jak potrafi w zgodzie ze światem. Problem pojawia się, gdy coś idzie nie tak, a dziecko nie chce słuchać. Umysł szybciutko podsuwa nam myśli w stylu „co robię nie tak?”, „muszę coś robić źle, a przecież tak się staram!”. No i masz, poziom stresu rośnie.
Wszyscy mamy te same poniedziałki – to fajny cytat z książki „Uwaga! Złość” autorstwa Ewy Tyralik-Kulpy, który doskonale pokazuje, że nie jesteś jedyna mierząc się ze złością. Wszystkie mamy w mniejszym lub większym stopniu ten sam kłopot. Różnica może polegać na tym, jak potrafisz z tą złością pracować, czy Ty kontrolujesz ją czy ona Ciebie.
Złość alarmuje o zagrożeniu. Ciało i umysł zgrywają się tutaj doskonale, bo złość odczuwamy w pierwszej kolejności w ciele! Być może Cię to zaskoczy, ale w sytuacji stresowej, ciało reaguje najszybciej jeszcze zanim głowa zrozumie, co się dzieje. Zaczynasz czuć się nieswojo, mimowolnie spinać mięśnie, zaciskać szczęki, czasem aż czujesz, jak pulsują Ci skronie, napływa krew a w środku robi się gorąco. To już TEN moment, kiedy nie bardzo możesz zaradzić sytuacji i często mówisz/robisz coś, czego potem żałujesz.
Powodem wybuchów są najczęściej „myśli zapalniki” jak to je ładnie nazwano w powyższej książce. To może być każda myśl, która wywoła u Ciebie reakcję stresową i napędzi Twój umysł do dalszej eskalacji czarnowidztwa. Jak sama nazwa wskazuje, już nawet jedna myśl potrafi „podpalić” kolejną i mamy gotowy pożar, który nie tak łatwo ugasić .
A wtedy…BUM!
- Krzyk
- Zastraszanie
- Ignorowanie
- Itepe, itede….
Natura człowieka jest taka, że najchętniej odciąłby się od nieprzyjemnych rzeczy i uciekł gdzie popadnie. W zasadzie ma to sens, po co przeżywać ból i nieprzyjemności 🙂 Okazuje się jednak, że ucieczka nic nie daje, a w dłuższej perspektywie ma o wiele gorsze konsekwencje niż stawienie się na wezwanie złości i przyjęcie od razu tego, co ma nam do powiedzenia. Rzadko kiedy złość dotyczy konkretnie momentu, w którym się pojawiła. Kiedy dziecko rozsypuje całą mąkę na podłogę, a Ty krzyczysz na cały głos to wiedz, że coś się dzieje!
Prawdopodobnie jesteś:
- Przemęczona i niewyspana
- Głodna
- Twoje granice zostały przekroczone już dużo wcześniej
- Twoje potrzeby nie są wystarczająco zaspokojone
- Odzywają się utarte wzorce złości
Akcja = reakcja. Kiedy sytuacja jest dynamiczna, Twoje zachowanie jest automatyczne. Widzisz mąkę na podłodze – bach! W głowie tysiąc myśli „Kto ma to sprzątać! ZNOWU będę to ja! Czy Ty ZAWSZE musisz wszystko psuć?” I tak dalej i tak dalej…a potem wyrzuty sumienia bo w sumie…czy mąka na podłodze to aż taka tragiczna sytuacja? Pewnie nie, koło się zamyka, złość na dziecko wywołuje złość na samą siebie.
Przyjęcie „na klatę” własnej (oraz cudzej, np. dziecięcej) złości jest MEGA TRUDNE i pochłaniające Twoje pokłady empatii do granic możliwości. Trzeba dużo praktyki, ćwiczeń, by nauczyć się wyrażać ją w sposób kontrolowany oraz nie ukrywać w sobie! Jako społeczeństwo rzadko potrafimy to robić, ponieważ prawdopodobnie nikt nas nie nauczył, jak można postąpić w takiej sytuacji. Zacznij zatem naukę od SIEBIE, by potem przekazać ją swoim dzieciom.
Martyna